Mój blog umarł
śmiercią naturalną. Twórczość pewnie jest wyrazem jakiejś frustracji życiowej,
bo mój blog na pewno tę frustrację pokazywał. I dobrze, na tamtym etapie życia
było mi to potrzebne.
Rzucenie pracy
w szkole zawsze będę uważać za najlepszą decyzję jaką podjęłam w swojej
karierze zawodowej. Te prawie już 2 lata po szkole bardzo wiele mnie nauczyło.
Cieszę się, że mogłam się sprawdzić nie tylko w tym co już umiem (czyli uczyć
kogoś), ale też znaleźć się znowu po drugiej stronie: wykonywać polecone mi
zadania, szkolić się, uczyć się nowych umiejętności.
A tu kilka
moich spostrzeżeń:
1. Znając
języki obce i nie mając doświadczenia możesz od razu zarabiać jak nauczyciel
dyplomowany.
Przekonałam się
na własnej skórze, że to możliwe i nie są to wcale mrzonki. Dla ogarniętych
ludzi, którzy chcą się uczyć i wychodzić poza swoją strefę komfortu jest
mnóstwo pracy w Polsce. A jak chcesz się rozwijać to firma sama Ci coś
zaproponuje, wyśle na szkolenie i jeszcze zapłaci! Poza tym, jeśli stwierdzisz,
że nie podoba Ci się u jednego pracodawcy, albo nie podoba Ci się to co
aktualnie robisz, możesz tę pracę zmienić, masz miesiąc wypowiedzenia i
sajonara. Przy dobrych wiatrach u nowego pracodawcy możesz jeszcze sobie
wynegocjować solidną podwyżkę. W szkole takich możliwości nie ma i nie będzie: pracę
możesz zazwyczaj zmienić raz w roku, po wakacjach, bo rzadko się zdarza, żeby
można sobie było przejść z jednej szkoły do drugiej w ciągu roku szkolnego.
2. Praca
w szkole czy też studia doktoranckie w dziedzinach humanistycznych są dla ludzi
bogatych z domu.
Jeśli Twoi
rodzice lub małżonek śpią na kasie to jak najbardziej możesz uczyć w szkole.
Kwestią dyskusyjną jest co dalej jeśli rodzice odetną pieniężną pępowinę a
małżonek za parę lat znajdzie sobie młodszy i ładniejszy model, ale nie o tym
tu rozmawiamy.
Po prostu
prawdą starą jak świat jest to, że po studiach, a najlepiej jeszcze w ich
trakcie, należy iść do roboty i pracować ile wlezie, żeby zarabiać kasę i
zdobywać doświadczenie, które zwiększa Twoją wartość, bo za satysfakcję z nauczania
dzieci mieszkania nie kupimy. Więc jeśli Twoich rodziców lub teściów nie stać
jest żeby kupić Wam dom, a mąż choćby się rozdwoił to nie urobi aż tyle, to
niestety lepiej nie wybierać zawodu nauczyciela.
A tutaj taki
mini-life-coaching:
Masz dwa
scenariusze życiowe i tylko od Ciebie zależy który wybierzesz. Zakładam, że
jesteś osobą samotną lub sparowaną, przy czym ani Twój partner ani rodzice nie
są milionerami.
Scenariusz 1
Idziesz uczyć
do szkoły, bo dostałaś akurat etacik, myślisz, że conajmniej Pana Boga za nogi
chwyciłaś. Dostajesz pensję 1650 zł netto i starasz się nie dopuszczać
przykrych myśli o tym, że niektóre kasjerki w sklepach zarabiają więcej (nie
ujmując absolutnie kasjerkom). Uczysz sobie i uczysz i nagle odkrywasz, że po
raz pięćsetny powtarzasz to samo. Aby nie oszaleć, starasz się nauczyć tego
samego na różne sposoby. Znosisz upokarzające komentarze dawno niewidzianych
znajomych („Pracujesz w szkole? Ojeeej.... To nie było innej możliwości?
Słuchaj, a mój taki jeden kolega szuka właśnie osoby z biegłym niemieckim....”).
Po stażyście i szałowej podwyżce 50 zł za kontraktowego musisz czekać 4 czy 5
lat na mianowanie i zwalające z nóg 2000 netto. Wolisz nie myśleć ile za 5 lat
będą zarabiać Twoje koleżanki, które pracują w firmach. Dorabiasz więc intensywnie.
Idzie Ci świetnie, żyjesz z zegarkiem w ręku i obliczonymi dojazdami od szkoły
do szkoły językowej i do lekcji w firmach. W międzyczasie korki z uczniami w
domu. Mąż nie wie prawie jak wyglądasz, tzn wie, ale ta szara istota, za którą
fruwają kserówki tak średnio przypomina jego żonę. Ale ale! Wreszcie dorabiacie
się wymarzonego dzidziusia :) Oznacza to mniej więcej tyle, że koniec z dorabianiem, witaj pensjo 1250zł na
macierzyńskim.
Scenariusz 2
Zatrudniasz się
w zwykłej firmie lub korporacji. Na początek masz tak shitowe stanowisko, że z
zazdrością przeglądasz fejsa, na którym twoje koleżanki nauczycielki wrzucają
fotki z kochanymi, wdzięcznymi uczniami wręczającymi im kwiaty z różnorakich
okazji. Przeklinasz okrutnie w sierpniu kiedy to relacjonują też swoje
2-miesięczne wakacje, a ty musisz wstawać o 6:30 rano. Wykonujesz średnio
ciekawe zadania, ale brniesz dalej. Przychodzi do oceny Twojej pracy,
stresujesz się okropnie i spodziewasz najgorszego, a tu okazuje się, że szef
jest Tobą zachwycony! I dostajesz podwyżkę. A potem możliwość przejścia na
lepsze stanowisko. A jak Ciebie firma nie zachwyca, to ją zmieniasz i jeszcze
negocjujesz wyższą stawkę. Tak sobie pracujesz skacząc jak konik polny po
firmach co 2 lata i dobijasz 30-stki. Jeśli chcesz mieć dzieci, to nie ma
przeszkody, nawet czasem Cię zachęcą do pójścia na L4, bo i tak możesz tylko 4
h dziennie pracować przed komputerem, a przecież prędzej czy później muszą
znaleźć kogoś na Twoje miejsce jak pójdziesz na macierzyński. Po rocznym urlopie
wracasz sobie na ¾ etatu, albo na częściową pracę z domu, albo np pracę od
poniedziałku do czwartku w zmniejszonym wymiarze godzin. Firma musi się
dostosować, łaski nie robi.
Nie myślałam że
kiedykolwiek to powiem, ale swoją obecną pracę w korporacji lubię znacznie
BARDZIEJ niż pracę w szkole! Gdyby ktoś mi dał do wyboru teraz iść do szkoły
lub do obecnej pracy na 1 dzień i pracować w obu miejscach za taką samą kasę,
to bez wahania wybrałabym korporację. Popatrzcie jak to człowiekowi się może
zmienić :) Wszystko zależy do jakiej firmy trafisz, do
jakiego zespołu i na jakiego przełożonego. Jeśli trafisz źle – nie ma tragedii,
można zmienić firmę.
To, że nie
widzimy się w korporacji w wieku 25 lat, nie oznacza, że taki pogląd będziemy
prezentować całe życie. Co więcej, firmy różnią się między sobą jeszcze
bardziej niż gimnazjum i liceum :P sama praca może być zupełnie inna. Ja bardzo
odżyłam przede wszystkim przez to, że nie przynosiłam wiecznie pracy do domu.
Na początku bałam się trochę, bo jednak to praca przez 8h dziennie – tu szkoła
zdecydowanie wygrywa, bo choć część tej pracy możesz zabrać do domu, poprawić
sprawdziany, wydrukować materiały (oczywiście na prywatnej drukarce...),
przygotować materiały do konkursów i olimpiad dla dzieci. Ale obecnie w wielu
firmach stosuje się elastyczny czas pracy i częściową pracę z domu: np wtorek,
środa, czwartek idziemy do biura a poniedziałek i piątek pracujemy z domu. Są
firmy, które wprowadzają 4-dniowy system pracy po 10 h: ktoś pracuje np od
poniedziałku do czwartku a piątek już jest wolny. Możliwości jest wiele, czasy
się zmieniły, już nie tylko szkoła oferuje większą elastyczność grafików.
Podobnie z
ludźmi: nie każdy w korporacji utopiłby drugą osobę w łyżce wody, tak samo jak
nie każdy kolega z grona pedagogicznego będzie do rany przyłóż.
4. Jeśli
lubisz uczyć, możesz to robić po godzinach.
Opcji jest
wiele, a sama spotkałam co najmniej kilka dziewczyn, które parały się podwójną
pracą. Do popołudnia firma a po południu: szkoły językowe, tłumaczenia ustne i
pisemne, korepetycje etc. Naprawdę da się. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i
minusy. Plusy to oczywiście dodatkowa kasa, odskocznia od tego co normalnie
robimy (zarówno nauczanie jak i korpo w zbyt dużych ilościach mogą przytłoczyć),
spędzanie czasu z innymi ludźmi i trzymanie wszystkich srok za ogon. Minusy:
brak czasu wolnego i ryzyko pracoholizmu :)
No i wreszcie:
Szkoła lepsza jest dla osób które:
- nie uważają pieniędzy za priorytet jeśli chodzi o korzyści wynikające z pracy
- lubią dzieci
- chcą mieć długie wakacje, ferie itd
- lubią poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa
- nie odpowiada im etat 40-godzinny
- nie przeszkadza im brak rozwoju w pracy (nie oszukujmy się: metoda nr 345 na aktywizowanie uczniów nie rozwinie Cię specjalnie)
Korporacja jest lepsza dla osób które:
- mają sprecyzowany plan na „życie po korpo” (nie oszukujmy się: za 10-15 lat korpo pouciekają z Polski)
- lubią rywalizować
- lubią zarabiać pieniądze, awansować, dostawać podwyżki
- chcą być najlepsi w tym, co robią (bo lepiej już być panią sprzątającą niż zwykłym szarym klepaczem na najniższym stanowisku – taka osoba nigdy nie awansuje i zawsze będzie wykonywać najprostszą i najgorszą robotę)
- lubią niespodzianki: może w tym roku jeszcze będą pracować w obecnej firmie, ale może zdarzy się lepsza oferta, kontrakt zagraniczny (nie jest to wcale rzadkie)
- lubią się uczyć ciągle nowych rzeczy
- potrafią dobrze wspołpracować w grupie (nauczycielstwo to jednak dość samotna i autorytarna profesja, ja osobiście zauważyłam wielka różnicę, sama musiałam się dość prędko podszkolić jeśli chodzi o pracę zespołową, bo nauczyciele rzadko to potrafią)
- nie oczekują, że od razu wszystko im się należy, bo "ukończyli studia wyższe". W korpo każdy ma studia i zna przynajmniej angielski biegle, a najczęściej dodatkowo drugi, trzeci a nawet czwarty język. Nikogo nie interesują dyplomy ani oceny tylko jak faktycznie wykonujesz swoją pracę, jaki jesteś dla innych, jak odnajdujesz się w firmowym gąszczu.
Pozdrawiam serdecznie Was wszystkich :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz