sobota, 19 lipca 2014

Zawsze to tak człowieka upodlić chcą, panie tego! Chamy!


Jeśli nie opłacasz sobie prywatnej opieki medycznej, prędzej czy później wylądujesz we wspaniałym przybytku jakim jest publiczna przychodnia zdrowia. Zapewne zanim się tam udasz, wykupisz pół apteki by tylko tam nie iść, albo słaniając się na nogach i kichając potężnie będziesz skrupulatnie zarażał ludzi w pracy, dopóki sami koledzy nie wykopią cię do lekarza. Ale kiedyś taka konieczność nadejdzie, że trzeba będzie tak samemu z siebie przekroczyć ten wymiar wszechświata. Bo to z pewnością inny wymiar jest. 

W przychodni, do której nieopatrznie i przy wysokiej gorączce się zapisałam, nie ma co liczyć na prosty scenariusz:
1) wstajesz rano i czujesz, że jesteś tak chory, że nie dasz rady iść do pracy
2) dzwonisz do pracy i informujesz o chorobie
3) dzwonisz do lekarza i się rejestrujesz na jakąś godzinę
4) idziesz do lekarza i otrzymujesz zwolnienie.

Byłoby to stanowczo zbyt łatwe. Otóż w mojej zakichanej przychodni nie ma możliwości rozchorowania się z dnia na dzień. Rejestrować się trzeba co najmniej 2 tygodnie wcześniej. Najlepiej od razu kupić sobie magiczną kulę kryształową, z której wywróżysz, że będziesz chory za dwa tygodnie. A jak grypsko nagle cię dopadło, to możesz przyjść naturalnie i błagać lekarza, żeby cię przyjął po 4 godzinach czekania. I ryzykować, że cię nie przyjmie i wtedy to już nie wiadomo co zrobić bez zwolnienia.

Ostatnio rozchorowałam się szczęśliwie w okresie rad i wywiadówek i bez rejestracji (bo była dopiero na za 3 tygodnie) udałam się na kilkugodzinne wyczekiwanie pod drzwiami gabinetu u mojego lekarza rodzinnego, do którego jeszcze nigdy nie udało mi się normalnie zarejestrować. Nauczona doświadczeniem, byłam zaopatrzona w książki, gazety i gierki na smartfonie. Wokół mnie siedziało kilkanaście starszych osób. Czytałam i czekałam. 

Lekarz się lekko spóźnił. Wysłuchałam standardowych, kolejkowych narzekań nt. konowałów, którzy nie szanują swej pracy ani pacjentów. Kiedy wreszcie przyszedł, rozpoczął się szturm na gabinet. Dopiero po godzinie udało mi się dyskretnie zapytać lekarza czy mnie przyjmie i o dziwo zgodził się (pytałam bez większych nadziei, bo wcześniej zawsze mi odmawiał).

Około 9:30 do kolejki ustawiło się starsze małżeństwo. Pacjentem był mężczyzna, żona przyszła mu potowarzyszyć. Kolejka już znacznie się przerzedziła i istniały nadzieje, że może wejdę wcześniej niż o 12:30. Okazało się jednak, że starszy pan też nie był zarejestrowany. Zapytał mnie, czy przepuszczę go w kolejce. Wcale mi się to nie uśmiechało, bo już siedziałam tam ze dwie godziny, poza tym, jeśli akurat przyjdzie ktoś zarejestrowany, to znowu spadnę na koniec kolejki i będę czekać nie wiadomo ile. Ale, nie wiedzieć czemu, zgodziłam się. W sposobie, w jaki zadał mi pytanie było coś dziwnie nieprzyjemnego.

O 9:50 przyszła młoda dziewczyna i upewniwszy się, że w gabinecie znajduje się pacjent z godziny 9:45, powiedziała:
- No to teraz ja wchodzę, mam na 10:00 - na co starszy pan zaprotestował -
- Jak to? Ja tu siedzę i czekam już od dwudziestu minut i tamta pani (wskazał na mnie) mnie przepuściła. Teraz ja wchodzę.
- A na jaką ma pan godzinę? - zapytała dziewczyna.
- Ja nie muszę mieć godziny, proszę pani. Ja wchodzę, bo to nie może tak być, że pani teraz sobie przychodzi i wchodzi.
- Proszę pana, ja się rejestrowałam na ten dzień miesiąc temu. Jeśli pan nie jest zarejestrowany, to musi pan czekać do końca przyjęć, już wiele razy tak czekałam.
- To pani mnie nie przepuści?
- Nie, proszę pana, bo ja na 11:00 mam do pracy.
- Słyszysz Wandziu jakie chamstwo?

I jak pan pojechał chamstwem, to do beznadziejnej dyskusji włączyła się żona. A cała kolejka nadstawiła uszu.
- Nie denerwuj się Stasiu - uspokajała pani Wandzia - to takie młode to chamowate. 
- Proszę pani, proszę mnie nie obrażać, ta rozmowa nie ma sensu, mam wizytę na 10:00, zaraz wchodzę i koniec.
- No jak to jest możliwe, że ja tu siedzę i czekam a ona sobie tak przychodzi,  o i wchodzi!
- Nie denerwuj się Stasiu, to taka chamka - perorowała pani Wandzia i proroczym głosem a la Macierewicz dodała - to chamstwo do niej wróci Stasiu, ooo tak, wróci w takim momencie, że będzie błagała o pomoc! A wtedy nic nie dostanie! Chamka!

Zamknęłam aplikację z gierką na komórce i zastanowiłam się gdzie ja jestem? I dlaczego tu muszę być? Dziewczyna z dziesiątej właśnie weszła, nic sobie nie robiąc z wygrażania starszego pana. Po 10 minutach on już czatował pod drzwiami, aby na pewno nikt już bezczelnie mu nie zajął kolejki.

 Ale oto niespodziewanie otwarły się drzwi gabinetu i wyszła pacjentka a za nią lekarz.
- Ja przepraszam państwa, ja tylko kawę sobie zaleję na recepcji i już wracam - powiedział w biegu i powiewając fartuchem zszedł na parter. A w kolejce nastąpiło poruszenie.
- Kawkę się pije! Kawkę, panie tego!
- Tak to się pracuje!
- A my płacimy za tę jego kawkę, panie tego! Ciężkie pieniądze, panie!
- Za nic tego człowieka mają, tak upodlić go chcą w tej kolejce! Przyzwoitego człowieka tak upodlić chcą! Żeby już mu się odechciało tu przychodzić!
- Porządnych ludzi tak traktują, konowały jedne! 

Zaczęłam się śmiać, ale szybko spostrzegłam, że zaczęli się na mnie gapić, więc utkwiłam wzrok w komórce, że to niby coś przeczytałam i tak mnie rozśmieszyło. Na szczęście kolejka uznała mnie za przedstawiciela durnej młodzieży, co to w dupie się jej przewróciło i tylko smartfonami żyje i uniknęłam wyzwisk oraz niepochlebnych komentarzy.

Lekarz prawie natychmiast wrócił, dzierżąc w dłoni kubek z kawą i stropiony, pośród potępiających spojrzeń, podszedł do drzwi gabinetu. Starszy pan stał z laską przyklejony już do drzwi. Lekarz zatrzymał się i popatrzył na mnie:
- Proszę pana, może pan będzie dżentelmenem i przepuści dziewczynę z gorączką?
- Jaaa? Że cooo? Ja nikogo nie przepuszczam! Ja tu czekam i ja teraz wchodzę! - zapowietrzył się pan Stasiu.
- No dobrze. Niech pan wchodzi - lekarz wzniósł oczy do nieba i otworzył drzwi.

Po 20 minutach weszłam i ja. Usiadłam na krzesełku. Lekarz popatrzył na mnie i westchnął:
- No wreszcie ktoś młody! Proszę pani, ja dzisiaj do 18:00 tu będę siedział. I same stare dziady w kolejce. Wchodzi taki, nie wie co mu jest, niezarejestrowany, wysłowić też się za bardzo nie potrafi. A mi się musi chcieć z nim gadać, mimo że przez te drzwi wszystko słyszę, jak na mnie nadają i narzekają. I lecz tu pani kogoś, kto pięć minut wcześniej nazwał mnie konowałem. Żeby to jeszcze młodzi ludzie jak pani, infekcja, recepta, raz dwa i po sprawie. Pani uczy się jeszcze?
- Nie, pracuję.
- A co pani robi?
- Jestem nauczycielką.
- Nooo proszę. Gdzie to takie nauczycielki są teraz? Czemu jak ja chodziłem do szkoły to same stare klępy mnie uczyły?

______
Gdy wyszłam z przychodni pomyślałam, że każdy pisarz, felietonista albo i bloger powinien od czasu do czasu przejść się w takie miejsce. Tekst sam się pisze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz