sobota, 10 maja 2014

Matury, czyli cierpienia młodego nauczyciela




Z perspektywy nauczyciela matury to okropny czas. Nie dość, że siedzisz jak ten debil i patrzysz przez ponad 3 godziny w ścianę, to jeszcze stresujesz się, że o czymś zapomnisz i spadną na ciebie gromy ze strony dyrekcji.
Należy tu podkreślić, że podczas matur komisji nie wolno nic robić. Nie wolno stać, chodzić, czytać, przeglądać papierów. Wolno natomiast i trzeba siedzieć na twardym krześle i patrzeć w ścianę. Można (tak myślę) poszczypywać się co jakiś czas po siedzeniu, aby nie zdrętwiało.

Ja w tym roku miałam ten wątpliwy zaszczyt być w komisji na maturze z rozszerzonego angielskiego. To najgorszy rodzaj matury – dwie części, długie to jak oczekiwanie na porodówce i jeszcze słuchanka w środku. 

Uczniowie uradowali się niecnie, gdy zobaczyli, że jestem u nich w sali w komisji, ale po chwili mina im zrzedła, bo przypomnieli sobie, że przy mnie wszystkie przedpotopowe elektroniczne sprzęty szkolne się wyłączają i psują, niczym przy Solejukowej z Rancza. Uspokoiłam ich na szczęście, że ja jestem tylko członkiem komisji, a oprócz mnie, będzie również dwoje innych nauczycieli, więc może magnetofon zadziała.

Po rozdaniu arkuszy naturalnie mimo stukrotnego powtarzania gdzie zakodować pracę, zawsze znajdzie się sierota, co wpisze swój PESEL w miejsce kodu egzaminatora. Nauczycielom wstępują wtedy krople potu na czoło i żyły na skroniach ostro pulsują, bo znaczy to, że należy się udać do dyrektora i zapytać co robić z taką sierotką, a nikt wtedy nie chce rozmawiać z dyrektorem, bo on w czasie matur jest niczym tykająca bomba zegarowa

Gdy uczniowie szczęśliwie zaczynają pisać, a komisja siedzi już na swoich miejscach, zaczyna się szczypanie po siedzeniach. Chociaż akurat podczas tej matury pilnująca ze mną pani z innego liceum zasnęła na krześle i zaczęła chrapać, ku uciesze maturzystów. Przewodniczący komisji zaś przybrał już wszystkie możliwe pozy, na swoim krześle, aby choć trochę się poruszać. Ja zdążyłam przemyśleć całe swoje życie i uznałam, że moja kariera tkwi w miejscu. Obejrzałam już wszystkie ładne buty na obcasach maturzystek i usiłowałam w ramach zabawy zastanowić się, gdzie je kupiły. Prawie nabawiłam się zeza starając się spojrzeć jakież to tematy wypracowania są w tym roku. A tu jeszcze i tak zostało  półtorej godziny do końca….

Zdałam sobie sprawę również z tego, jak cierpią uczniowie podczas nudnych lekcji. Bo też muszą tylko siedzieć i wpatrywać się w nauczyciela/tablicę/książkę. I odliczać zespoły pięciominutowe do końca katorgi. Sama pamiętam co wyczyniałam na fizyce i matematyce, które notabene nigdy w życiu do niczego mi się nie przydały. Tak, tak! Matematyka nigdy mi się nie przydała! Ale to temat na osobny wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz