Z
perspektywy nauczyciela matury to okropny
czas. Nie dość, że siedzisz jak ten debil i patrzysz przez ponad 3 godziny
w ścianę, to jeszcze stresujesz się, że o czymś zapomnisz i spadną na ciebie
gromy ze strony dyrekcji.
Należy tu
podkreślić, że podczas matur komisji nie
wolno nic robić. Nie wolno stać, chodzić, czytać, przeglądać papierów.
Wolno natomiast i trzeba siedzieć na
twardym krześle i patrzeć w ścianę. Można (tak myślę) poszczypywać się co
jakiś czas po siedzeniu, aby nie zdrętwiało.
Ja w tym
roku miałam ten wątpliwy zaszczyt być w komisji na maturze z rozszerzonego
angielskiego. To najgorszy rodzaj matury – dwie
części, długie to jak oczekiwanie na porodówce i jeszcze słuchanka w środku.
Uczniowie
uradowali się niecnie, gdy zobaczyli, że jestem u nich w sali w komisji, ale po
chwili mina im zrzedła, bo przypomnieli sobie, że przy mnie wszystkie
przedpotopowe elektroniczne sprzęty szkolne się wyłączają i psują, niczym
przy Solejukowej z Rancza. Uspokoiłam
ich na szczęście, że ja jestem tylko członkiem komisji, a oprócz mnie, będzie
również dwoje innych nauczycieli, więc może magnetofon zadziała.
Po rozdaniu
arkuszy naturalnie mimo stukrotnego powtarzania gdzie zakodować pracę, zawsze
znajdzie się sierota, co wpisze swój PESEL
w miejsce kodu egzaminatora. Nauczycielom wstępują wtedy krople potu na
czoło i żyły na skroniach ostro pulsują, bo znaczy to, że należy się udać do
dyrektora i zapytać co robić z taką sierotką, a nikt wtedy nie chce rozmawiać z
dyrektorem, bo on w czasie matur jest niczym tykająca bomba zegarowa.
Gdy
uczniowie szczęśliwie zaczynają pisać, a komisja siedzi już na swoich
miejscach, zaczyna się szczypanie po
siedzeniach. Chociaż akurat podczas tej matury pilnująca ze mną pani z
innego liceum zasnęła na krześle i zaczęła chrapać, ku uciesze maturzystów.
Przewodniczący komisji zaś przybrał już wszystkie możliwe pozy, na swoim
krześle, aby choć trochę się poruszać. Ja zdążyłam przemyśleć całe swoje życie i uznałam, że moja kariera tkwi w
miejscu. Obejrzałam już wszystkie ładne buty na obcasach maturzystek i
usiłowałam w ramach zabawy zastanowić się, gdzie je kupiły. Prawie nabawiłam
się zeza starając się spojrzeć jakież to tematy wypracowania są w tym roku. A
tu jeszcze i tak zostało półtorej
godziny do końca….
Zdałam sobie
sprawę również z tego, jak cierpią
uczniowie podczas nudnych lekcji. Bo też muszą tylko siedzieć i wpatrywać się
w nauczyciela/tablicę/książkę. I odliczać zespoły pięciominutowe do końca katorgi.
Sama pamiętam co wyczyniałam na fizyce i matematyce, które notabene nigdy w
życiu do niczego mi się nie przydały. Tak, tak! Matematyka nigdy mi się nie
przydała! Ale to temat na osobny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz