sobota, 5 kwietnia 2014

A jeszcze wcześniej były praktyki



Aby dostąpić zaszczytu niesienia kaganka oświaty w Polsce, należy uprzednio odbyć praktyki pedagogiczne. W moim przypadku sprowadzały się one do 105 godzin obserwacji oraz 45 godzin praktyk czynnych, czyli prowadzenia zajęć.

Praktyka rozciągała się na ostatnie dwa lata studiów. Ach te godziny spędzone pod ścianą na końcu sali lekcyjnej! Ach to szczypanie się po tyłku po 7 godzinach hospitowania zajęć! Siedziałyśmy takie sierotki Marysie pod ścianą i oczekiwałyśmy końca dnia jak zbawienia, zastanawiając się, kto wymyślił aż 105 godzin obserwacji, podczas gdy co miałyśmy zaobserwować, zaobserwowane zostało w zaledwie 20 lekcji. 

Od czasu do czasu miałyśmy sprawdziany do poprawienia, co nas niezmiernie cieszyło, bo oznaczało to skrócenie męki obserwacyjnej o te kilka godzin spędzonych na poprawianiu prac. Choć było to już dwa lata temu, wciąż pamiętam to współczucie, jakie żywiłyśmy dla nauczycielek, które same ślęczą w domu po godzinach nad tymi sprawdzianami. 

Pamiętam jeszcze to uczucie wyobcowania, które towarzyszyło mi, gdy przeciskałam się przepełnionymi korytarzami. "Gdzie się pchasz?", "Ej, sorki!". Notorycznie brano mnie za uczennicę, czy też takie piąte koło u wozu - dla nauczycieli praktykant to kłopot, a szczególnie taki obserwujący - siedzi to to pod ścianą, bazgrze coś na arkuszach obserwacyjnych, nie ma pojęcia o życiu szkolnym i na dodatek na niektóre lekcje przychodzi a na inne nie (bo niestety mi te praktyki zajęły 4 miesiące ze względu na to, że nikt nam urlopu od zajęć na uczelni w tym czasie nie dał).

Gdy tak siedziałyśmy pod tą ścianą, to zastanawiałam się, dlaczego tak mało nas jest. Tylko 4 osoby na roku chciały robić specjalizację nauczycielską. Reszta wybrała ogólną lub tłumaczeniową. Dlaczego tylko my chciałyśmy uczyć w szkole? Ot, zagadka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz